- Masz inne dzieci ? - nie.. - o Boże, mam. Ta wymiana zdań trafnie definiuje Kristine, która poza chorym synem nie widzi nikogo, nawet swojej córki Doris...
Przykre dorastanie żyć w takiej relacji, gdzie co prawda nie ma alkoholu, narkotyków czy przemocy... jest za to przelanie całej swojej miłości na chorego syna a córka nie może mieć swojego życia i dorastania wśród rówieśników.
Spoiler alert - Dokładnie! Jestem zła na zakończenie filmu, bo co ta kobieta wyczyniała nie mieści mi się w głowie. Dzieci nie są odpowiedzialne za opiekę nad chorym rodzeństwem, mogą pomóc, ale nie można od nich tego oczekiwać cały czas. Guilt tripping, narcyzm, gaslighting to tylko niektóre wyczyny jej matki, a na koniec big love i wszystko ok - we'll have fun together again.
Czyli wolałabyś, by zostały na siebie pogniewane? Kiepsko, że się pogodziły? Przecież było wyraźnie widać żal matki i jakąś jej przemianę, wszystkim wszystko było tutaj potrzebne. Skoro lubisz takie psychologiczne szufladkowanie i naznaczanie, to obok guilt trippingu, gaslightingu i podobnych... odśwież sobie może pojęcie forgivingu. ;P
Wolałabym żeby więcej było tej przemiany i o niej. Według mnie przemiana w matce nie nastąpiła, po prostu wiedziała, że traci ukochane dziecko i nie będzie mieć teraz nikogo innego poza córką, którą wcześniej wykorzystywała. Nie ma już syna, więc teraz będzie nagle okazywać uczucia córce, scenarzyści niejako narzucają wybaczenie jako naturalną kolej rzeczy bez jakiegokolwiek pochylenia się nad nim, wybaczenie jest jakby samoistne i wszystko jest nagle ok. Jest to dla mnie mało wiarygodne i krzywdzące.